środa, 17 grudnia 2008
niedziela, 7 grudnia 2008
poniedziałek, 24 listopada 2008
wtorek, 4 listopada 2008
Toksyny
I tak, to już tydzień na Ojczystym Łonie się przypominam. Z dnia na dzień, miłe twarze przed oczyma miewam, tęsknoty pożar ugaszając. Na zgliszczach poprzedniej hoduję nową, silniejszą, "brytyjską". Takie hobby.
Konin rewelacja. Pomniki nowe, inwestycje. Kilka nekrologów i małżeństw, narodzin i rozwodów. Równowaga zachowana być musi. Wieczory chłodne, wschodnie, cywilizacyjne:) Nocne drożdżówki z serem z piekarni na Słowackiego - od razu cieplej. Dialogi o asertywności i jej braku, o syndromie poranka a więc im bliżej tym dalej, czy w końcu, konkretniej, o wpływie Lidla na koniunkturę konińskiej Starówki. Czyli jednym słowem, milczymy.
Cyklistów coraz mniej, szczególnie cyklistek. Cóż, trza coś z tym zrobić. Może wrócić?
Konin rewelacja. Pomniki nowe, inwestycje. Kilka nekrologów i małżeństw, narodzin i rozwodów. Równowaga zachowana być musi. Wieczory chłodne, wschodnie, cywilizacyjne:) Nocne drożdżówki z serem z piekarni na Słowackiego - od razu cieplej. Dialogi o asertywności i jej braku, o syndromie poranka a więc im bliżej tym dalej, czy w końcu, konkretniej, o wpływie Lidla na koniunkturę konińskiej Starówki. Czyli jednym słowem, milczymy.
Cyklistów coraz mniej, szczególnie cyklistek. Cóż, trza coś z tym zrobić. Może wrócić?
środa, 22 października 2008
piątek, 10 października 2008
niedziela, 28 września 2008
niedziela, 14 września 2008
czwartek, 31 stycznia 2008
Wolnosci ciąg dalszy...
Na Wyspach siedzę wciąż. Czasem zmoknę sobie, tudzież mnie przewieję, a od swięta słońce jest na tyle aroganckie, że da sie poniesć i poswieci. Fajnie jest. Odpoczywam. Szczególnie na rowerku , gdy do pracy pod wiatr i deszcz z usmiechem pomykam bo tylko na 10 godzin, luz. Jak juz dojade to własnie wtedy słonce ponosi i suszy drogi. I nie rozgryzłem tego jeszcze do tej pory, do domu tez pod wiatr, ale słabszy, bo rzęsisciej pada.Dzięki Bogu! Ekstra, że tylko 15km, kilka górek kilkuprocentowych, w sumie jakies 8 km podjazdu, moment i w domku. Idealnie. A jak mi sie po wejsciu do domu wszysko chce robic? Najpierw na kanapę tak przycupnąć na godzinkę szybciutką, aby do siebie dojsć po podróży przyjemnej i relaksacyjnej. Następnie 15 minut starań, aby się uniesc z w/w mebla. Cudowne uczucie, szczególnie gdy juz zaczynam widziec cos wiecej niz czarne plamki. Gdy juz sie uniosłem, a czarne plamki zanikaja wraz z odruchami wymiotnymi, mogę sie rozebrać. Suszyć sie nie muszę, bo wszystko w sofę poszło (jedynie skarpety do grzejnika przyklejam, na jutro), kąpać tez sie nie muszę, juz dzisiaj dwie zaliczyłem. Więc cóż, ide do kuchni, postanowienia noworoczne sobie złożone pogwałcić i kiełbaskę wciągam, bo przecież zdrowsza od banana. Czerwieńsza jest, bardziej dojrzała. Po kolacji do łożeczka, książeczka, kawka na lepszy sen. No a rano? Jak ja wtedy wiem, że zyję. Plecy, nogi, szyja, no rewelacja. Młody bóg normalnie. Sport to zdrowie przecież. Cóż, w drodze do pracy odpocznę.
środa, 30 stycznia 2008
Subskrybuj:
Posty (Atom)